Snowden a sprawa polska
Od jakiegoś czasu trwa można powiedzieć festiwal medialny pod tytułem Snowden. Oczywiście chodzi o amerykańskiego specjalistę, który ujawnił wszechświatowi rzecz oczywistą, że Amerykanie podsłuchują. Oczywistą, bo wszystkie służby świata podsłuchują. Jakby tego nie robiły, to nie nazywałyby się służbami.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych na czele z Radkiem Sikorskim poczuło się poważniej wywołane do tablicy, dopiero jak Snowden przysłał do Polski prośbę o azyl. Konferencja naszego MSZ-etu była doprawdy przedziwnym kuriozum. Podniesienie argumentu przez MSZ, że Snowden nie przysłał wraz z prośbą o azyl ważnego zdjęcia to doprawdy pyszny wygłup. Naprawdę miałem ochotę dosłać im fotkę mejlem. To polityka zagraniczna w krótkich spodenkach. Zasłanianie się kwestiami formalnymi, by nie pokazać, jak bardzo nie jesteśmy samodzielni w podejmowaniu decyzji. Wreszcie Sikorski w jednej z wypowiedzi stwierdził, że nie leży to w naszym interesie, by udzielać azylu panu Snowdenowi i nawet gdyby wymogi formalne zostały spełnione, on nie rekomendowałby rządowi, by udzielić tego azylu.
Zaiste asertywność na miarę dużego europejskiego partnera. Chowającego się w mysią dziurę, tylko goły tyłek z niej wystaje i z przyjemnością w niego przywalę. A gdzie prawa człowieka Snowdena, którymi tak często wyciera sobie Pan minister usta przy innych okazjach? Gdzie wymiar ogólnospołeczny? Gdzie nasze prawo do prywatności? Zasługą Snowdena jest to, że w ogóle o tym się dowiedzieliśmy, o skali i narzędziach tej inwigilacji. Nie staniemy w jego obronie? Dlaczego? Sojusznikami jesteśmy… aha. Z USA nas łączą przyjazne stosunki… No tak.
Ale zastanówmy się chwilę. Co by się działo, gdyby… Snowden nazywał się Snieżnyj i to nie USA by nas inwigilowały, a… Rosja? Jakie by było piekło?
Ktoś może powiedzieć, ale USA nigdy nas nie okupowały, nie zrobiły krzywdy. Są naszym sojusznikiem. I tak dalej, i tak dalej. Całą argumentację znam.
Ale zastanówmy się chwilę. Jaka w sumie dla nas różnica w tym, czy w wyniku takich działań np. polska firma straci kontrakt stulecia na dostawę broni na rzecz firmy amerykańskiej czy rosyjskiej?
Jest jakaś różnica?
I w jednym, i w drugim wypadku tracimy miejsca pracy, tracimy jako państwo, jako społeczeństwo. I tu nie chodzi o naszą rusofobię czy rusofilię, amerkofobię czy amerykofilię, tu chodzi o instynkt samozachowawczy. I real politik. Liczą się twarde interesy, a nie bajania o sojuszach i przyjaźni. Ile nas kosztowała przyjaźń z Sowietami, już się przekonaliśmy. Ile będzie nas kosztowała tak pojmowana „przyjaźń” z USA? Być może musimy lub warto tę cenę zapłacić, ale więcej asertywności nie zawadzi. Metoda chowania głowy w piasek i udawania, że to nas nie dotyczy, nie wydaje się najlepszym wyjściem. Przypomnienie czasami również naszym przyjaciołom, że sami naruszają swój fetysz pod hasłem, pod którym poszli już na nie jedną wojnę – prawa człowieka, nie musi być złym rozwiązaniem.
tekst z plwolnosci.pl
Mariusz Gierej
Mariusz Gierej - https://www.mpolska24.pl/blog/mariuszgierej
Dziennikarz, publicysta ...
"Przemoc nie jest konieczna, by zniszczyć cywilizację. Każda cywilizacja ginie z powodu obojętności wobec unikalnych wartości jakie ją stworzyły." Nicolás Gómez Dávila.