Piszę te słowa w drodze do Poznania, w którym odbędą się uroczystości 1050-lecia państwa polskiego. Piszę je dwa dni po bzdurnej rezolucji Parlamentu Europejskiego dotyczącej naszej Ojczyzny. Dziesięć i pół wieku trudnej, ale dumnej historii, walk o niepodległość i jej obrony i ten – nieważny euroepizod ‒ w przeszło tysiącletniej historii Polski. Wielkość i małość.
Jako historyk wiem, że rozbiory Polski też były uzasadniane... przyjściem Rzeczpospolitej z pomocą! A ambasadorowie Rosji i Prus w Warszawie byli najgorliwszymi obrońcami nie tylko demokracji, ale przede wszystkim mniejszości, zwłaszcza religijnych w naszym kraju.
Doprawdy śmiesznie brzmią pouczenia wobec Polaków kierowane ze strony przedstawicieli państw, które przez wieki żyły w Europie z agresji wobec swoich sąsiadów. A inne przez dziesięciolecia, także i w nieodległym XX wieku, rządzone były w sposób dyktatorski. Dziś odgrywają rolę nauczycieli demokracji, choć mogliby wykazać mniej tupetu. Kraj pierwszej w Europie i drugiej na świecie (po USA) Konstytucji może patrzeć z dystansem i ironią na wygłupy tych, którzy lekcję demokracji brali sporo po nas, czy też zaistnieli jako państwo nie 1050 lat temu, ale... 186, jak Belgia, w której stolicy mieści się jedna z trzech siedzib PE.
*komentarz ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (16.04.2016)