Okazało się jednak, że nie sposób znaleźć wolnego miejsca w żadnej restauracji. Uczestnicy demonstracji antypisowskiej zajęli otóż wszystkie stoliki. "Od ręki" w centrum Warszawy można było dzisiaj po południu zjeść tylko kebab, ale kebaby jadam tyko w sprawdzonych miejscach - uparliśmy się więc z synkiem i w jednym lokalu z sushi dostawiono nam mały stolik. Okazało się wszakże, że na sushi trzeba czekać dobrze ponad godzinę - w efekcie zjedliśmy japoński bulion z makaronem czyli ramen, na który skądinąd też czekaliśmy prawie godzinę.
Miesiąc temu, gdy kończył się Marsz Niepodległości, byłem akurat z żoną i przyjaciółmi na Saskiej Kępie. Na ul. Francuskiej można zjeść najlepszy w Warszawie kebab (z prawdziwej baraniny). Kolejka była jednak gigantyczna, więc usiedliśmy w sąsiedniej restauracji (drogiej, a więc - inaczej niż dzisiaj na Nowym Mieście - pustej).
Wniosek. Demonstracja przeciwników PiS owszem zgromadziła sporo osób, ale siły w tym żadnej nie ma, a rewolucji z tego nie będzie. Rewolucję robią bowiem ci, którzy jadają kebaby, a nie sushi. Do robienia rewolucji trzeba mieć w sobie złość i głód. Sama złość nie wystarczy. PiS może spać spokojnie.
----------------------------------
* wpis pochodzi z Facebooka p. Witolda Jurasza. Został opublikowany za jego zgodą za co jako Redakcja bardzo dziękujemy.
Ci, co jedzą kebab, też nie zrobią rewolucji. Nawet ci, którzy przeznaczają 10 zł na całodzienne wyżywienie, pichcąc sobie skromne obiadki w zaciszu domowym, też jeszcze nie są głodni. Chyba, że nie wystarcza im już na nic poza jedzeniem. Wtedy ich złość ma mocne podstawy, ale kiedy już staną się bezdomni, to ich opinia na jakikolwiek temat nikogo nie obchodzi, ani kawiorowej (kawior to w końcu też coś z ryby, jak sushi)lewicy, ani socjalnej prawicy.